poniedziałek, 15 listopada 2010

Nasza prosta.

Przeżyliśmy naszą frustrację brakiem pieniędzy bardzo dotkliwie. Były tak wielkie zgrzyty, że aż trudno w to uwierzyć, że mogliśmy dopuścić do takiego obrotu spraw. Cierpiały dzieci, cierpieliśmy my. Nie da się rozwiązać wszystkich problemów zastrzykiem gotówki, ale bardzo, bardzo pomaga podnieść człowieka na równe nogi. Chce się żyć, nadal widzi się wiosnę wokół i nie szuka wysokiego mostu.

Jestem.
Jest dobrze, nie idealnie, ale co tam, cieszę się tym dniem, tą chwilą. Nawet pogoda mi sprzyja dzisiejszego poranka. Jutro powinnam spłacić zadłużenie bankowe ( bo przyszło ponaglenie) oraz złożyć papiery na wyrobienie dzieciom i sobie kart ubezpieczenia zdrowotnego i jeszcze zapłacić zaległe faktury i oddać wynagrodzenie dla pracownika, ale to jutro.
Dziś cieszę się słoneczną pogodą.

niedziela, 7 listopada 2010

Niedziela.

Zrobiłam dziś "wystawne" śniadanie. Zasiedliśmy je wszyscy jak za starych dobrych czasów. Postarałam się, bo i chciałam tego bardzo. Podziękował. Docenił. Ciepły uśmiech zagościł w sercu. Zrobiłam kolejny kroczek do przodu.

piątek, 5 listopada 2010

Rodzina.

Gdzieś kiedyś przeczytałam, że rodzina jest jak patchwork. Z małych odrębnych kawałeczków, zszyta, w większej całości tworzy zupełnie nowy wzór. Naszą rodzinę łączą pieniądze, niestety gdy ich nie ma prujemy się od środka. To poczucie ciągłego ich braku rodzi kolejne frustracje, piętrzące się problemy urastają nam do rangi "nie do przeskoczenia". Najchętniej zamknęłabym i nie dopuszczała do siebie nikogo. Działam jak ta sinusoida co raz pod, raz nad kreską.

Gubię się i zatracam coraz bardziej. Podobno wg badań GUS średni czas trwania małżeństwa to 14 lat, a w 2009 roku rozwiodło się, aż 72tyś par. Powody, chyba jak w każdej rodzinie, różne. Czasem alkohol, czasem przemoc, czasem zdrada. W naszej rodzinie (mimo, że nie ślubowaliśmy przed Bogiem, ale czy to nas deklasuje, w końcu rodzinę można tworzyć nie tylko z obrączką na palcu, związki partnerskie też powinny być wliczane) żaden z powyższych nie jest przyczyną ostatnio narastającej oschłości względem siebie. Wyliczamy sobie błędy, kto bardziej zawinił, kto nie zrobił tego czy owego, komu należy się więcej "wolnego" czasu, kto powinien robić zakupy, ile czasu ma każde poświęcić na priorytetowe sprawy, kto się bardziej angażuje. Ile zadań tyle zgrzytów, ile nakazów i zakazów tyle samo łamania regulaminów i przyjętych wcześniej założeń.
Nie wiem już od czego wszystko się zaczęło, ale ważę każde jego słowo, każdy gest, każde chlipanie przy obiedzie, pozostawioną szklankę z fusami po kawie, każdy przekąs gdy o coś poproszę. Wszystko zliczam i komasuję w głowie, w myślach i w sercu. Nie wiem co gorsze obojętność czy walka.

Nie wierzę w Boga, często do niego się zwracamy w ostatecznych chwilach zwątpienia, ale mam nadzieję, że mam na tyle dużo silnej woli by przetrzymać własny kryzys.