środa, 29 grudnia 2010

Baba przy desce - chłop niańką.

Serio. Dwie godziny prasowania. Mam dosyć, mimo, że kręgosłup później nawala, to z każdym kolejnym body, czy koszulką czułam większe odprężenie. Uświadomiłam sobie, że taka praca mnie odpręża. Może to za duże słowo, ale czuję, że to taki czas dla mnie (tylko dla mnie) dziewczyny mają zakaz podchodzenia z racji możliwości poparzenia, więc zająć się nimi musi Luby, wtedy zwykle lądują w małym pokoju i już po minucie słyszę słodki rechot dziewczynek. Nie wiem jak on to robi, ale potrafi tak zająć je zabawą, że aż im (jemu) tego zazdroszczę. Ma z nimi świetny kontakt, a tak rzadko wykorzystuje swoje możliwości, raczej trzeba go namawiać do chwili z dzieciakami.
Ale tak czy siak we wczorajszy wieczór nadrobiłam wszystkie zaległości w prasowaniu.

PS. Hania od 24,12, stawia sama swoje "pierwsze" kroczki (na razie 2-3) ale ćwiczymy.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

:*

Święta, Święta i po....
Było cudnie.


czwartek, 23 grudnia 2010

Świątecznie.

Hania nadal robi luźne kupki - kolejna wizyta w środę. Mamy małą obserwować.
Choinkę ubieramy wspólnie jutro - już nie mogę się doczekać.

To ostatni moment na chwilę dla siebie (Hanulek śpi, Paula ogląda Puchatka) ...
Życzę Wam więc, aby te święta były dla każdej z Was wyjątkowe i magiczne.
...nie będę oryginalna ale...
Wesołych Świąt! Bez zmartwień, z barszczem, z grzybami, z karpiem, z gościem, co niesie szczęście! Czeka nań przecież miejsce. A w Święta niech się snuje kolęda i gałązki świerkowe niech Wam pachną na zdrowie.

Do zobaczenia po świętach.



wtorek, 21 grudnia 2010

tatatatata

.... i tak na około przeplatane kokoko i laaaa.
Byłyśmy na kontroli, kolejna wizyta w czwartek, jeśli biegunka nie przejdzie, mamy się zgłosić do szpitala (no rewelacja) . A i jeszcze dodam, że głowa mnie boli cholernie i mam śliczny katar. 12 potraw nie będzie, powonienie poszło sobie daleko kiedy wróci nie wiem, ale Iczka napisała, że Co tam, co się zrobi to się zrobi a co nie, no trudno... trzymać się będę tej zasady.
Całusy.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Przedświąteczny czas.

Przedświąteczny tydzień rozpoczęty. Od dziś wolne w pracy, Luby niestety szlifuje ostatnie mieszkanko - zapewne ten cały zawrót głowy - będę przechodzić samotnie.

Zaczęłam od sprzątania. Kuchnia + kącik przedpokojowy. Niestety jesteśmy posiadaczami pieców kaflowych i ci co w temacie, to wiedzą, że piec + węgiel + popiół to niekończący się bałagan. Choćbym nie wiem jak bardzo dbała o porządek, zawsze się coś naniesie.
Wiem, że z całym ogarnięciem mieszkania nie zdążę, więc sprzątam tylko fronty. Niby czysto a jednak bajzel, ale co tam, okna zaczekają, a w szafy nikt zaglądać nie musi.
Odgrzebałam się (z czego jestem niezmiernie dumna) już ze stosem brudnego prania, teraz czeka na mnie "ulubione" prasowanie.

Hania po za biegunką, wykazuje pełne oznaki zdrowia. Na dowód muszę się przyznać, że tego posta piszę z przerwami już trzecią godzinę. Dziesięciomiesięczny szurgot nie daje mi chwili wytchnienia, oczy należy mieć wszędzie i przewidywać każdy kolejny ruch małego złotka.
Jutro kontrolna wizyta u pediatry.

sobota, 18 grudnia 2010

Panikara.

Lekarze jak zwykle nie są mi przychylni. Ze wczorajszej rozmowy z panią doktor(owszem kompetentna) wywnioskowałam (dało się wyczuć), że panikuję niepotrzebnie. Stwierdziła, że Młodsza zapewne ząbkuje, bo ma obrzmiałe dziąsła (ha, to i ja wiem, bo wszystko pcha do buzi) zapewne dlatego ma podwyższoną temp. (39, 4 to dla mnie już stan alarmowy, a nie podwyższenie, ale nie będę się kłócić) z tego samego powodu może mieć i biegunkę, bo to jedno z drugim się wiąże. Mój wyraz twarzy skłonił ją jednak do wypisania recepty na lek (chyba wciska go każdemu zdesperowanemu rodzicowi, bo jest na wszystko - czyli biegunkę, katar i na oskrzela, tak zapobiegawczo) no nic podziękowałam. A co do Pauli to obejrzała dokładnie, dała dwie naklejki "dzielnego pacjenta" i odesłała z oznajmieniem, że dziecko nie wykazuje oznak żadnej choroby.

Noc przebiegła nam w miarę bez rewelacji temperaturkowych (raptem lekkie ponad 37) ale od rana biegunka na całego, nie wiem czy to po leku. Niby płyny pije (mleko i herbatki) ale stałych posiłków odmawia, nawet tartego jabłka nie kosztuje. Wszystko co podawane łyżeczką jest fuj.
We wtorek do kontroli, tylko jeśli nadal taka biegunka i co 20 min. zmieniam papka to dziecko mi się odwodni. Nienawidzę takich sytuacji podbramkowych.
O świętach nie myślę.

piątek, 17 grudnia 2010

Dopadło nas.

Niestety nie mogło być dobrze. Cholernie zła jestem. Na 12 idę z dziewczynkami do lekarza. Paula cały wieczór wymiotowała, nie wiem wirus, czy coś zjadła. Hania natomiast dostałą temperatury 38, a w nocy podskoczyła do 39... rano biegunka i całe ciałko ciepłe.
Nic tak bardzo nie boli jak widok cierpiącego dziecka, a ja mam tego złego podwójną dawkę - ręce po prostu opadają.

PS. Dziękuję za miłe słowa pod poprzednimi postami.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Przedświąteczne porządki nie dla mnie.

Święta za pasem a ja we wszystkich dziedzinach życia siedzę daleko w polu.
Mój ambitny plan posprzątania całego mieszkania padł (w ostatni weekend zabrałam się za łazienkę) brodzik doprowadziłam do jako takiej przyzwoitości wizualnej i na tym się zakończyło.
Syfon w umywalce nam się (sam) popsuł więc dziś szanowny Luby będzie na nowo robił bałagan.
Na oknach mamy wieczną rosę lub dla odmiany szronowe kwiaty gdy spada temperatura, więc z myciem okien i zmianą firan czekam do ostatniej chwili.
Chciałam zrobić adwentowy stroik, niestety nie zdążyłam, może choć choinkę uda nam się w porę ustroić.
Klamka też zapadła odnośnie naszej lokalizacji na tegoroczne święta. Ojciec Lubego będzie niepocieszony (choć zapewne będziemy mieli obrobione tyłki w całej rodzinie, że nie przyjechaliśmy) wisi mi to.
Od bodajże 6 lat spędzimy je w "naszym" domu. To będą pierwsze święta w takim gronie, sami dla siebie. Mam nadzieję, że uda nam się przeżyć je tak jakbym sobie tego życzyła, czyli bez niepotrzebnych potyczek słownych, w atmosferze .... ach same wiecie jak:-)

Klientów na sklepie brak, chyba pogoda ich odstraszyła, wieje i prószy non stop.
Dzięki temu udało się coś napisać.
Całusy.

wtorek, 7 grudnia 2010

Witajcie

8.00 To jedyna godzina w której udaje mi się legalnie otworzyć tego bloga.

Niestety jestem tak zapracowana, że nie mam czasu na spokojne napisanie notki, a tyle się dzieje.
Cieszymy się wszyscy znakomitym zdrowiem, dziewczynki rosną jak na drożdżach, powinnam napisać o postępach Hani ale jest tego zbyt wiele. Paula chodzi z nianią na roraty (bardzo jej się podoba wieczorne spędzanie czasu po za domem) uwielbia swój lampion, przez pierwsze dwa dni nie pozwalała go wyłączyć, zna już chyba z 15 piosenek i kilka wierszyków, pamięć ma niesamowitą i jest taka bystra, patrząc na nią nie wierzę, że ten czas tak szybko leci.

A ja. Pracuję, sklep to mój żywioł, czasem zawitam na jakąś hurtownię, czasem spotkanie w biurze rachunkowym, ale głównie to dzień nie różni się od dnia, monotonia nas dopadła, pod chyba każdym względem. A z Lubym wiele spraw przemilczamy, czasem coś odchodzi w zapomnienie, czasem boli pod serduszkiem. Ach życie...

poniedziałek, 15 listopada 2010

Nasza prosta.

Przeżyliśmy naszą frustrację brakiem pieniędzy bardzo dotkliwie. Były tak wielkie zgrzyty, że aż trudno w to uwierzyć, że mogliśmy dopuścić do takiego obrotu spraw. Cierpiały dzieci, cierpieliśmy my. Nie da się rozwiązać wszystkich problemów zastrzykiem gotówki, ale bardzo, bardzo pomaga podnieść człowieka na równe nogi. Chce się żyć, nadal widzi się wiosnę wokół i nie szuka wysokiego mostu.

Jestem.
Jest dobrze, nie idealnie, ale co tam, cieszę się tym dniem, tą chwilą. Nawet pogoda mi sprzyja dzisiejszego poranka. Jutro powinnam spłacić zadłużenie bankowe ( bo przyszło ponaglenie) oraz złożyć papiery na wyrobienie dzieciom i sobie kart ubezpieczenia zdrowotnego i jeszcze zapłacić zaległe faktury i oddać wynagrodzenie dla pracownika, ale to jutro.
Dziś cieszę się słoneczną pogodą.

niedziela, 7 listopada 2010

Niedziela.

Zrobiłam dziś "wystawne" śniadanie. Zasiedliśmy je wszyscy jak za starych dobrych czasów. Postarałam się, bo i chciałam tego bardzo. Podziękował. Docenił. Ciepły uśmiech zagościł w sercu. Zrobiłam kolejny kroczek do przodu.

piątek, 5 listopada 2010

Rodzina.

Gdzieś kiedyś przeczytałam, że rodzina jest jak patchwork. Z małych odrębnych kawałeczków, zszyta, w większej całości tworzy zupełnie nowy wzór. Naszą rodzinę łączą pieniądze, niestety gdy ich nie ma prujemy się od środka. To poczucie ciągłego ich braku rodzi kolejne frustracje, piętrzące się problemy urastają nam do rangi "nie do przeskoczenia". Najchętniej zamknęłabym i nie dopuszczała do siebie nikogo. Działam jak ta sinusoida co raz pod, raz nad kreską.

Gubię się i zatracam coraz bardziej. Podobno wg badań GUS średni czas trwania małżeństwa to 14 lat, a w 2009 roku rozwiodło się, aż 72tyś par. Powody, chyba jak w każdej rodzinie, różne. Czasem alkohol, czasem przemoc, czasem zdrada. W naszej rodzinie (mimo, że nie ślubowaliśmy przed Bogiem, ale czy to nas deklasuje, w końcu rodzinę można tworzyć nie tylko z obrączką na palcu, związki partnerskie też powinny być wliczane) żaden z powyższych nie jest przyczyną ostatnio narastającej oschłości względem siebie. Wyliczamy sobie błędy, kto bardziej zawinił, kto nie zrobił tego czy owego, komu należy się więcej "wolnego" czasu, kto powinien robić zakupy, ile czasu ma każde poświęcić na priorytetowe sprawy, kto się bardziej angażuje. Ile zadań tyle zgrzytów, ile nakazów i zakazów tyle samo łamania regulaminów i przyjętych wcześniej założeń.
Nie wiem już od czego wszystko się zaczęło, ale ważę każde jego słowo, każdy gest, każde chlipanie przy obiedzie, pozostawioną szklankę z fusami po kawie, każdy przekąs gdy o coś poproszę. Wszystko zliczam i komasuję w głowie, w myślach i w sercu. Nie wiem co gorsze obojętność czy walka.

Nie wierzę w Boga, często do niego się zwracamy w ostatecznych chwilach zwątpienia, ale mam nadzieję, że mam na tyle dużo silnej woli by przetrzymać własny kryzys.

piątek, 29 października 2010

Piątkowo.

Dziewczynki rosną mi jak na drożdżach, zima idzie a ja nie mam fajnej zimowej kurteczki dla Hanulka. Od tygodnia nasz Osesek ma już 4 ząbki trzy dolne(w tym lewa dwójka) oraz jedną lewą górną jedynkę. Wraz z wyżynaniem przeszłyśmy przez 3 dniowy weekendowy koszmar z wysoką temperaturką. Z nowości obiadowych mała uwielbia brokuł. Niestety ciągle brakuje mi chęci na gotowanie, a zamrażanie bądź też pasteryzowanie słoiczków nie wchodzi w grę, kiedyś próbowałam i całą partię szlag trafił. Płynnie pokonuje już każdą przeszkodę, wspina się przy meblach, stołkach, kanapie. Stoi bardzo twardo na nóżkach, ale nie ciągnie ją do chodzenia (puszczania się) ... Potrafi naśladować konika, i ciągle mówi bababab lub mamama. I ciągle, ciągle się śmieje.

Paula troszkę nam się wyciszyła, już nie wariuje tak przy Hani. Nadal jednak nie uważa na zabawki jakie pozostawia na podłodze. Ostatnio ubóstwia Kubusia Puchatka, godzinną bajkę mogła by oglądać w kółko, a później cytuje kolejne fragmenty z rozmów swoich ulubionych bohaterów.

Z panią Pauliną uczą się piosenek i bawią się w poznawanie pierwszych liczb na zasadzie pokazywania ilości kaczuszek na obrazku lub układaniu w kolejności kartoników z wypisanymi liczbami. Porównują czego jest więcej, czego mniej. Bawią się w ubieranie lalek w jakieś szmatki(nawet nie wiem skąd je ma) kolorują, malują, przyklejają, robiły ludki z kasztanów, tworzą piękną ozdobę na drzwi z wycinanek, oraz zrobiły makietkę z jesiennych liści. Paula nadal lubi lepić z plasteliny (ciastolinki) nawet nie sądziłam, że tak ją to pochłonie. Zrobię kiedyś fotki tych wszystkich arcydzieł. Nie wiem kiedy na to wszystko mają czas, ale cieszy mnie, że zabawy są tak bardzo urozmaicone.

A między nami? Cóż tak sobie. Nie było rozmów wyjaśniających. Raczej przeczekałam to całe napięcie, chyba po raz pierwszy tak bardzo biłam się z najróżniejszymi myślami. Nikt z rodziny nie wie co się dzieje, ciągle wykręcam się, że dużo pracuję, że nie mam czasu przyjechać bo muszę nadrobić całe te sprzątanie mieszkania. Telefony sporadycznie wykonuję, tak by nie myśleli, że o nich zapomniałam, ale nie narzekam, nie proszę o rady. Wychodzę na prostą sama. I o dziwo nawet ta cała samotnia mi odpowiada. On sobie, ja sobie. Oczywiście posiłki mu robię, ubrania też piorę, śpimy w jednym łóżku. Jednak większość swojego czasu poświęcam dla dzieci i domu z Nim raczej się mijam między pokojami. Nie wiem ile to jeszcze potrwa i jakiego toru nabierze. Czas jak zwykle skoryguje wszystko.

piątek, 22 października 2010

Dziękuję.

Dziękuję dziewczyny za pozostawienie komentarzy pod wczorajszym postem. Bardzo mi pomogły. Nie odpisywałam na każdy z osobna, bo gdy siadam do tej klawiatury, to wydaje mi się, że tyle słów będę potrafiła napisać, tyle zdań sensownych sklecić., Nie zawsze jednak cieć, to móc.

Jesteśmy ze sobą już prawie 10 lat i znamy się jak przysłowiowe łyse konie. Może to głupie i zapewne nie każdy w to uwierzy, ale czasem bywa, że jedno o czymś pomyśli, a drugie to na głos powie. Niestety nie zawsze potrafimy odczytać to co nas trapi, czasem kłócimy się o głupią pierdołę, ale zawsze wspieramy się wzajemnie i jesteśmy ze sobą na te dobre i (częste) złe chwile.
Owszem, mam żal do niego, za to, że tak mało zajmuje się dziećmi, że jego skarpetki często można znaleźć w różnych kątach mieszkania, że chlipie przy jedzeniu zupy, że nie da namówić się na fryzjera i ciągle chodzi w czarnych ubraniach. Wiem, że raczej już go nie zmienię, że nie ustawię go pod swój wymarzony profil mężczyzny, że nie powiem mu jak ma żyć, czego słuchać, w czym chodzić i jakie wyrażać poglądy. Sama nie jestem ideałem, więc nie powinnam ustawiać kogoś.
Niestety w większości przypadków naszych pseudo kłótni moja impulsywność bierze górę nad rozsądkiem, opanowaniem i racjonalnym myśleniem. Ja większość rzeczy chcę na "już" i to jest mój zasadniczy błąd. Moje "furiactwo" odziedziczyłam po ojcu, staram się pracować nad sobą, ale niestety nie jest to łatwe.

Dziś czytam "TO"
Naprawdę już nie wiem jak mam z Nim rozmawiać, może poradnik coś pomoże, choć napisany jest chyba w formie satyry na te wszystkie cuda na naszym rynku. Książka dość wiekowa (96) tak więc na "współczesnego" mężczyznę zapewne nie znajdę w niej haka, jednak w ramach wolnej chwili skorzystam z odstresowania się, choć na momencik.

czwartek, 21 października 2010

Tak mi źle, tak mi źle, tak mi źle...

Ten dzień, to niestety nie jest mój dzień i nic już chyba tego nie zmieni. Czuję się fatalnie, psychicznie wysiadam i jak tak dalej pójdzie (...) no właśnie.
Sama już nie wiem ile człowiek potrafi znieść, ile przetrwać, co go trzyma przy dalszej walce z ciągłymi przeciwnościami. Ciągle mam wrażenie, że ktoś mi kłody pod nogi rzuca.
Mam dosyć i tak cholernie chciałabym móc się wykrzyczeć, a później wypłakać w poduszkę. Najważniejsza osoba niestety też jest na skraju emocjonalnego wyczerpania, a gradowa burza wisi w powietrzu i boję się, że w pewnym momencie zaczniemy nawzajem obarczać się "w końcu nie naszą" winą.

A do tego dochodzi ten umowny podział obowiązków w naszym domu. Jedno wielkie pole minowe.

piątek, 15 października 2010

Dzień Dziecka Utraconego.

Bello i Marlenko pamiętam i przytulam najmocniej jak tylko potrafię.

Podziękować powinnam Green Canoe za piękny post. Czytając ryczałam jak bóbr. Nie zawsze potrafimy rozmawiać o takim bólu.
Patrząc na swoje dzieci dziękuję, za każdy dzień, z każdą minutę ich życia, za to, że mogę być przy nich i z nimi kroczyć przez świat.

Aniołki kochane [*][*][*]

środa, 13 października 2010

Tak zwyczajnie.

By nie było, że bydle ze mnie straszne, które non stop użala się nad swoim losem, ileż można, co nie...

Pracuję już drugi miesiąc idzie mi coraz lepiej. Nie dzwonię do Lubego o każdą pierdołę, jaka cena pianki montażowej pod panele, jaki kod na haki fischera, gdzie zamówić kit miniowy itd.
Nie taki diabeł straszny.....Wprawiam się.
Te same buzie, czasem bardzo przyjemne rozmowy schodzące na dalszy plan..., że syn za granicą, że sąsiad zalał i jest mega plama, że w kuchni ma taki kwietnik i potrzebuje do niego....
Czasem bywa zabawnie:
-Dzień dobry. Jest szef?
-Słucham.
-A nie. No wie pani, ja bym wolał z tym panem, bo pani się nie zna....
Czasem siedzę i przez półtorej godziny drzwi się nie otwierają. Wtedy przychodzą myśli....Wyprałabym ubrania dziewczynkom, o zakupy(chleb, serki topione, coś na obiad, jakieś mięso, może jabłka lub banany ciekawe co na to Paula, o 13 Hania powinna zjeść całą potrawkę, jak się bawią) myśli krążą po głowie, a zegar jakby zatrzymał się w miejscu, jeszcze 5,4,3 godziny.....
Czasem nawet nie wiem kiedy jest 16 i zmykam do domu, a tu marudny klient ...
-a ma pani coś takiego, żebym mógł powiesić telefon, bo ta półka na której stał pękła i teraz potrzebuję taki hak, który przyczepię na tą listwę, bo ja mam tam w przedpokoju panele.....(o matko zgubiłam się już na początku) ...
- no to co mi pani doradzi?

Jest też grupka (bardzo mała, takie wąskie grono) osób które bardzo płynnie przeszły ze mną na TY. Jakiś taki mój urok osobisty, czy coś. Nie wiem, ja nikogo nie faworyzuje, wcale się nie staram robić dobrej miny, że załatwię to i owo za niższą cenę. A tu przychodzi jeden z drugim (zawsze faceci) i od słowa do słowa, gdy nagle słyszę :
-No wiesz, masz może lub słuchaj, a czy dało by się ... i już "walą" mi na ty.
No a jakiś bruderszaft to ja się pytam gdzie był.

No i na koniec. Zapatrzona w dzisiejsze foty na onecie pani Magdy Mołek.
Kurczę coś mnie wzięło na zmianę image. Boję się, bo wiem jak traktuje moje wizyty w salonie fryzjerskim szanowny pan J.
Chyba sobie strzelę tapetę na komie i będę wzdychać nad niespełnionym marzeniem.

sobota, 9 października 2010

O nas.

Kiedyś obiecałam sobie, (tak po cichutku) że będę tu zaglądać codziennie.
No niestety.

U nas bez zmian. Nadal łatamy koniec z końcem. Opłaty regulujemy tylko te, gdzie zbliżają się terminy. Na sklepie zimno (+14st. C) . Klienci są tylko wtedy gdy na gwałt czegoś potrzebują, a w markecie nie ma (czasem mam tego wszystkiego dosyć) i te ich ciągłe... takie drogie to.

Nie mieliśmy urlopu od roku (uświadomiliśmy to sobie z dniem rocznicy śmierci babci - 6,10) ... Paula tak rzadko ją wspomina, boję się, że ją całkiem zapomni. Łzy cisną mi się do oczu jak tylko sobie wspomnę ten ból sprzed roku.

A teraz.
Niania jest rewelacyjna, nie żałuję decyzji o zatrudnieniu.
Stara się bardzo, nie chciałabym aby nas opuściła bo chyba ciężko byłoby mi znów zaufać obcej osobie. Dałam jej nawet ostatnio premię, wiem po sobie, że gdy ma się większy przypływ gotówki, człowiekowi bardziej się chce robić pewne rzeczy - a w końcu powierzam jej swoje dwa największe skarby.

środa, 29 września 2010

Lubię, a co:)

Dziękując za zaproszenie od Hoppika i Dagi podaję listę rzeczy które lubię.

Gdy mam czas to...
1 Lubię oglądać ulubione seriale, jest ich kilka i choćby nie wiem co się działo o pewnej godzinie lubię zasiąść przed TV.
2 Lubię podjadać i mieszać jedzenie. Mogę po ogórkach zjeść kanapkę z nutellą i popić jogurtem. To chyba pozostałości po ciąży. Jedzeniu nigdy nie odmówię.
3 Lubię ciszę i spokój w moim domu, lepiej się wtedy skupiam na zadaniach jakie mam wykonać.
4 Lubię (uwielbiam) kawę z mlekiem (dużą ilością mleka) mogę takich wypić kilkanaście w ciągu doby.
5 Lubię rozmowy z ludźmi - doceniłam to dopiero po powrocie do pracy.
6 Lubię kuchnię mojej babci.
7 Lubię polską złotą jesień (może jeszcze w tym roku uda mi się jej doczekać)
8 Lubię kolor zielony
9 Lubię marzyć (i realizowaćź te marzenia)
I po 10-te. Lubię zabawy i czas spędzony tylko z córkami (powinnam napisać to jako punkt pierwszy) ... One są zawsze pozostaną na pierwszym miejscu.

Do zabawy w 10 rzeczy które lubię zapraszam, o ile jeszcze się nie bawiły: Angel, Bellę, Jośk@ę, Marlenę i Majeczkę.

wtorek, 28 września 2010

Brakuje czasu na ... (wszystko)

29.09.Post miał się ukazać wczoraj , no ale cóż....

Staram się być na bieżąco w świecie blogowym, ale czasem mam wrażenie, że wszystko to na nic.
Żyję na pół gwizdka.Na nic nie mam czasu. Lodówka prawie pusta, jedynie Paula może liczyć na ulubione ostatnio fantazje z czekoladą (nawet światłą w niej nie mam, ale jeszcze na całe szczęście mrozi - to byłby już cios poniżej pasa, gdybyśmy musieli wyskrobać na nowy sprzęt, a portfel pusty) ... Dom zaniedbany, ostatnio niani nakazałam nosić kapcie, bo podłoga w kuchni nieumyta, no skandal, biję się w piersi (obie) ale co ja poradzę, że czasu nie mam, a o ile już cud nastanie, że czas się znajdzie, to wolę go dzieciom poświęcić a nie 4 ścianom... W pracy marnie, głównie z powodu braku klientów, a to wszystko przez pogodę za oknem no i tak mogłabym biadolić na każdym kroku.
A co u dzieci.
Hania swoje baba zamieniła na melodyjne mama ... no kocham ją :) Etap raczkowania nie wystarcza i mój mały pełzak przyjął pozycję stojącą, pięknie prężąc się przy szczebelkach w łóżeczku. Dzielnie ćwiczy pady na pupę i balansowanie ... nie wiem jak wam to wytłumaczyć, ale dzieli nas chyba mała granic przed samodzielnym chodzeniem. Wiem, szybko, ale ja jej wcale do niczego nie zachęcam, samo jakoś wychodzi. Jeśli zaś chodzi o "wychodzenie" zęby nadal 2 kolejne prześwitują przez dziąsełka, ale na zewnątrz nie mają zamiaru się pokazywać, poczekamy.
Paula jakby troszkę mniej dziczeje, chyba dzięki niani, która poświęca jej dużo czasu. Wczoraj pokolorowały kilka obrazków, wycięły i przylepiły na drzwiach do pokoju. Jakoś tak kolorowo się zrobiło (troszkę mi żal, że sama nie wpadłam na tak genialny pomysł) ale nie płaczę po kątach:)

Załatwiamy rodzinne (jak zwykle na ostatni moment) - niestety wiąże się to z wyjazdami do rodzinnego miasta, muszę przeprosić się z komunikacją miejską. W urzędzie 5 osób załatwia jednego petenta - a wydawało mi się, że szukamy oszczędności w państwie. Szkoda słów.

poniedziałek, 20 września 2010

Baba...

Zaczęło się.
Miałam cichą nadzieję na słowo "mama", wcale też nie rozpaczałabym gdyby trafiło na pierwsze świadome "tata".
A tu nie. Jak zwykle (u Hani to jest moment, takie swoiste pstryknięcie palcami) mała nas zaskakuje. Od wczoraj nic innego, tylko w kółko trajkocze "baba, baba, baba" aż do znudzenia. Dodam, że nigdy nie ćwiczyliśmy tych sylab, samo jakoś wyszło.

Niania.
Jestem, zadowolona. Widać dziewczyna się stara rzetelnie wykonując polecone jej zadania, a dziś zrobiła i coś ponadprogramowego nawet tego nie zauważyłam - więc podziękuję jutro.
Paula lubi z nią spędzać czas. Mają swoje małe sekrety np. taki, że Paula spadła z huśtawki, mała wygadała się w niedzielę. Na razie nie poruszam tematu, gdy incydent się powtórzy wyciągnę konsekwencje.
Hania zawsze najedzona, przebrana, nie widzę guzów, czyli chyba jest OK.
Cały czas jednak obserwuję uważnie każdy krok i gest. Nikt nie jest idealny, wiele można sobie odpuścić.
Ważne by dziewczynki chowały się dobrze.

środa, 15 września 2010

No dobra. Rozmowy były...

Były, były i nie żałuję, że tak wiele pań chce się umówić z nami na rozmowę.
Co z tego, że niania ceni się (finansowo) tak nisko (u nas to jeden z główniejszych za lub przeciw).
Co z tego, że ma pokończone kursy pierwszej pomocy i robi studia w kierunku pokrewnym z pracą.
Co zaś, że w pełni jest świadom, że z dwójką dzieci to większy kłopot, ale "zapewnia", że da radę.
Nic to w momencie spotkania "face tu face"... Paula wiedzie prym i rozdaje karty.

Pani nr I
Młoda 20 lat (prawie) ledwie technikum ukończone, pomagała tylko przy rodzinie i u znajomych matki. Mieszka bardzo (bardzo) blisko. Ciemne długie włosy. Ładna, schludnie ubrana.
I z marszu zaprzyjaźniła się ze swoją imienniczką. Wzięła na ręce Hanię, bo szykowałam (akurat) mleko, oczywiście sama od siebie, żadnego namawiania. Przeczytała (troszkę ją chyba trema zjadła-bo dukała) książeczkę Pauli no i zwierzała się z życia rodzinnego.
Kurczę, gdybym ją poznała w innych warunkach, cóż przyjaźń murowana.
Ale czy tak pracodawcy wypada bratać się z podwładnym.
Dziewczyna zrobiła na mnie piorunujące wrażenie (średnio mi się uśmiecha rozmowa z kolejnymi kandydatkami) ... boję się tej swojej intuicji. Bo czy da się złapać takie szczęście ot tak w mig.
Pani nr II
No cóż. Może lepiej o złych rzeczach nie mówić. Starsze osoby mają tą jedną jedyną wadę. To co one wypracowały sobie przez długie lata, jest święte. One tak jak święte krowy, zdania nie zmienią. Myślę, że z moim usposobieniem, wcześniej czy później wyszłyby zgrzyty.

A więc. Jutro pierwsze wspólne przedpołudnie z jedyneczką.
Kilka rozmów jeszcze mnie czeka. Tak by mieć porównanie i zobaczymy.

wtorek, 14 września 2010

Krok do przodu. Opiekunka.

Rozmowy z panią nr1 i nr 2 już jutro.
Szukam jakichś gotowych porad o co należało by spytać przyszłe kandydatki na opiekunkę dla naszych dzieci.
Intuicja matki jak zwykle najważniejsza, mam nadzieję, że mnie w kolejnych dniach nie zawiedzie.
Jest kilka dylematów już na wstępie, ale jak zwykle dam se radę.

czwartek, 9 września 2010

38.5 st. C.

Pochorowało nam się maleństwo - według lekarza to wirusówka. Leki są straszne, mi ledwo przechodzi to paskudstwo przez gardło, a co dopiero takiemu maleństwu. Nie wiem jaki sens ma produkcja tych badziewnych specyfików dla tych wielkich korporacji - skoro tego do ust włożyć się nie da - pieniądze wyrzucone w błoto.

I tak rzesz kur... znów pech puka do naszych drzwi, nie przepraszam, wprasza nam się z buciorami, nieproszony.
Daremnie się czuję.
Jakoś wygrzebać się nie potrafię z tych wszystkich złych myśli kłębiących się w mej głowie. Pogoda do bani - leje jak z cebra.
Klientów na sklepie brak - opłaty nam się zbliżają siedmiomilowymi krokami, a funduszy brak.
Planowany remont u naszego inwestora troszkę się przeciąga w czasie - pracownik zabrał dupsko w kroki i tyle go widzieliśmy, dodam, że pobrał zaliczkę.
Znowu jesteśmy pod kreską co jest dla mnie (dla nas) kolejnym jakimś złym fatum.

Czy można sobie ot tak żyć po prostu bez problemów piętrzących się na każdym kroku. Nie oczekuję gruszek na wierzbie ale Ja to już boję obudzić kolejnego poranka, z obawy przed następnymi negatywnymi wydarzeniami.

Całusy*

środa, 1 września 2010

Przepraszam dziewczyny.

Otwarłam pocztę, płacę rachunki, sprzątam, gotuję dla Lubego, piorę (no samo się pierze) prasuję i szukam niani.... to tak w skrócie... Aha i codziennie wstaję o 6 jadę 20 km do pracy na 8 godz. wracam, kąpię dziewczynki całuję na dobranoc tyle mam z życia.

Pokićkało nam się niesamowicie.
Luby jeździ na roboty, bo czas i terminy nas gonią - ja go (staram się bardzo ) zastąpić w pracy, a małymi zajmują się pradziadkowie. To od poniedziałku, a już mam dosyć. Tak nie może być, że mam męża na telefon i dzieci na nocki.

Zmiany będą chyba drastyczne dla wszystkich. Musimy w weekend usiąść i porozmawiać.
Postaram się odezwać, ale .....
Jejkuś nie starcza mi czasu.

Bella zadzwonię.
Marlenko mam nadzieję, że tel. był pozytywny.
Eternity (jeśli błędnie napisałam to przepraszam) proszę napisz meila bo już nie wiem czy coś do ciebie podochodziłaś a prosiłaś mnie o kontakt.
Mam nadzieję, że Joahimek dobrze zniósł pierwszy dzień w przedszkolu a dzieciaki Mai szkołę.

Buziole dla każdej z osobna- o wszystkich myślę.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Wyprawa.

Myślałam, że przejście z pełzania do raczkowania będzie szybsze. No cóż. Nadal czekam. Ktoś powinien wymyślić pamperki ze wzmocnionym przodem dla pełzaków. Hanka trze nim po dywanie i za każdym razem pieluszka jakby coraz bardziej się wyciera. To sam tyczy się spania dziecka na brzuchu. Bardzo często (prawie codziennie) Hania ma przemoczone body na brzuszku. Może powinnam w jakiejś kampanii promocyjnej wystąpić (tester Hanna - brzmi nieźle)

A dziś zapadła decyzja. Jak zwykle Luby dowie się ostatni (zdążył się jednak już przyzwyczaić) ... we wtorek wyruszamy na wyprawę życia do babć Ali i Władzi. Dzieci znów będą rozpieszczone do granic możliwości. A "wyprawa życia" bo Hania po raz pierwszy pojedzie autobusem tak długą trasę (ponad godzinną) ... mam nadzieję, że wytrzyma.
Pięknie będzie:*
PS. Mamy swoje MT jestem zadowolona Hania chyba też.

***
PS.2. godzi. 13.00 dowiedziałam się o śmierci wujka - powiesił się. Nie byliśmy w bliskich relacjach - ostatnio widziałam go jakieś 15 lat temu ... Niestety babcia jest załamana. Chyba, bo takie mam odczucie, że po części obwinia się za jego śmierć - on zadzwonił, ona nie była w stanie pomóc, ale przecież tyle razy ją zawiódł. Niestety czasu nikt nam nie cofnie.
Dziś wszyscy chodzimy jak struci.
Nasza wyprawa stoi więc pod znakiem zapytania.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Musi być dobrze - prawda?

Pomogło. Wczorajszy post, mimo, że nie do końca wszyscy wiedzą o co chodzi, bo to złożona maszyna, jedno nakręca drugie, nienawidzę jej.
Ale do rzeczy. Pomogły miłe komentarze, troska nawet na odległość, jeden telefon, mimo, że nie udało się zapytać (Przyjedziecie moje M&M do mnie) dzięki tym małym (wielkim) drobnostkom wiem, że musi być dobrze, no bo jakże by inaczej.

A dziś natomiast to ja spełniłam się w roli dobrej wróżki obdarowując dwóch chłopców zza ściany torbą zabawek i pluszaków. Im (tej rodzinie) jest o wiele gorzej niż nam (kwestia finansowa) wydaje mi się, że i podejście do dzieci mają gorsze (nie twierdzę, że jestem idealną matką, krzyknę, pociągnę za rękę, dam i klapsa - to ostateczność) ale nie wysławiam się tak jak oni. Cóż wychowanie robi swoje - ale co ja pocznę na to, że mi szkoda tych "aniołków" brudne to biega samopas po podwórku (ostatnio widziałam jak jeden 1,5 l pije wodę deszczówkę z taczki) ...całego świata nie zbawię, ale choć na chwilkę chciałam im dać namiastkę szczęścia.

Kwestia najważniejszego problemu, piętrzące się długi, spłacanie tych najważniejszych, zatowarowanie sklepu, kupno rozrusznika do forda, lub sprzedaż grata, bilet miesięczny dla pracownika, znalezienie kolejnych zamówień na roboty (nie potrzebuje ktoś z waszych znajomych ekipy do remontu) i ponadto kupno czapek na jesień dla dziewczyn (wymiana garderoby u Pauli) Hania niby ma po starszej siostrze, ale rzeczy jakie nosiła Paula są na inna porę roku. No i małe przyjemności, chciałabym obejrzeć jakiś film z Lubym (to głupie, ale brakuje mi takich dni jak jakieś 6lat temu) ... to i owo znalazłabym więcej... wszystko na naszych głowach.
Ale i tak najważniejsze to to, że je mam:)

wtorek, 17 sierpnia 2010

Ostatnie dni.

Jedna jeszcze śpi - druga nie potrafi sobie zasnąć.
Mam dosłownie trzy sek. aby przejrzeć pocztę, odwiedzić przyjazne blogi, napisać cokolwiek, aby to miejsce nadal tętniło życiem. A życie mknie nam do przodu, ten czas chyba jakiegoś dopalacza wypił (przypomniałam sobie o swojej kawie, znów za zimna, uwielbiam taką gorącą parzącą w język)
...
W ostatni czwartek przerobiliśmy ogórki (część cztery duże słoje kiszonych - takich na szybko do zjedzenia - już jeden słój jakby opróżniony, bo ciągle smakujemy czy aby się ukisiły) i w sumie 11 z octem takich 0,9l. Będą na zimę (mam nadzieję że się uchowają) już mam ochotę na kolejne zaprawy ... taka wspólna praca i dzielenie obowiązków dobrze na mnie wpływa, dzięki temu czuję się potrzebna i choć troszkę dowartościowana.
Mało mamy czasu dla siebie, są zamówienia - jest i odpowiedzialność, niestety wiąże się to z późnymi powrotami gdy dziewczyny szykują się już do spania. Ale bez tej dodatkowej pracy bylibyśmy (co tu dużo gadać) grubo pod kreską. Nie chcę zamartwiać rodziny - bo ilekroć w przeszłości żaliłam się na jakieś sprawy, słyszałam "a nie mówiłam"lub"i co teraz macie zamiar zrobić" no dzięki wielkie za takie pocieszenie. Trudno - wiem, że musimy liczyć sami na siebie, z biegiem lat będzie coraz trudniej. Jest coś co wywołuje tylko łzy w oczach, ale wolę na razie o tym nie myśleć, wiem, że kiedyś to nastąpi ale nie dziś, nie jutro. Chciałabym napisać nigdy - ale tak się nie da.
...
Odezwała się wczoraj kuzynka (znów moja inicjatywa sms-owa) ...chwila rozmowy, a czuję się znakomicie. Ona jest jakby z boku, dzięki temu potrafi być bezstronna, szkoda tylko, że nie możemy mieć więcej czasu dla siebie.
...
A tak na co dzień to można mnie zobaczyć z odkurzaczem 3 razy na dobę - Hanek przemieszcza się w mgnieniu oka z jednego końca pokoju na drugi. Podłoga musi być czysta, bo inaczej wszystko ląduje w buzi.
Jednak w ocenie dziecka - pełzanie nadal jest cool.

PS. Luby znów dziś świętuje (Poznaniak jeden)

wtorek, 10 sierpnia 2010

Dzień po dniu Karkóweczka.

W niedzielę z racji odbioru Pauli od dziadków skorzystaliśmy z okazji stołowania się u nich. Obiad jak to zwykle bywa z babcinymi obiadami - palce lizać. Roladki z karkóweczki + ziemniaczki + buraczki. Uwielbiam te babcine obiady.
Mięso było tak dobre, że pozazdrościłam i nasz poniedziałkowy obiad był wyjątkowy (często w poniedziałki serwuję pomidorową na niedzielnym rosole) wczoraj zrobiłam to:

Najłatwiejsza pieczeń z Karkówki
Składniki:
1 kg. karkówki bez kości

przyprawy (według uznania) pieprz, sól

2 łyżki oleju

szklanka wody lub bulionu

Pokroić mięsko na grube plastry oprószyć solą i pieprzem, wstawić na min. godz. do lodówki.
Rozgrzać olej na patelni obsmażyć z każdej strony płaty karkówki (tak by zrumieniły się na złocisty kolor) zalać wodą i dusić na małym ogniu godzinę. Doprawić do smaku przyprawami według uznania.

Ja podaję z ziemniaczkami i mizerią (którą zapomniałam obfotografować).


poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Powroty.

Jesteśmy już całą czwóreczką w domku. Dawno nie było takiego poranka (brakowało mi ich) ... Paula ok. 7 przydreptała do naszego łóżka ze słowami "mocno się już wyspałam" ... fakt przespała całą nockę w swoim łóżeczku (czy tak już będzie zawsze?) .

Hanek od jakiegoś czasu ma podwyższoną temperaturę, tłumaczę to sobie ząbkowaniem, bo ślini się na potęgę i wszystko co wpadnie jej w rączki, ląduje za chwilkę do buzi. Jednak gdy temp. będzie utrzymywać się dłużej zapewne odwiedzimy ośrodek zdrowia, no i powinnam zastanowić się nad wzmocnieniem odporności dzieciaków, za chwilę jesień, oby nam się jakieś choróbsko nie przyplątało.

sobota, 7 sierpnia 2010

Akcja : Ugotuj coś, ale pysznie!

Coś na małą, skromną imprezę urodzinową. Luby świętował wczoraj ale dziś mamy czas na małe co nie co. Między innymi - na ciepło Leczo.
Składniki:
2 czerwone papryki
2 zielone lub żółte papryki
1 średnia cebula
2 duże mięsiste pomidory
30 dkg. pieczarek
1 laska kiełbasy (u mnie podwawelska)

dodałam jeszcze trochę szynki
3 łyżki oleju
3 łyżki wody
ząbek czosnku
po łyżeczce
słodkiej i ostrej papryki w proszku
sól
pieprz
Pieczarki obrać i pokroić na paseczki (poddusić z masełkiem przyprawić do smaku). Paprykę oczyścić z gniazd nasiennych pokroić na małe cząstki - paseczki, przełożyć do dużego rondla wraz z wodą i olejem (dusić). Kiełbasę pokroić na talarki cebulę na małą kostkę podsmażyć na patelni. Pomidory sparzyć zdjąć skórkę przełożyć do papryki, połączyć z pieczarkami i kiełbasą, dorzucić starty czosnek dodać przyprawy do smaku. Dusić do miękkości. Jeśli jest za mało wody podlać kilkoma łyżkami.

To tyle ... tak po mojemu (na szybko) jak zwykle bo Hania powinna być na pierwszym miejscu.

czwartek, 5 sierpnia 2010

3 kilogramy i będą kolejne.

Ach tak ciężko mi się z nimi rozstać. Patrzę na tą paczuszkę i z jednej strony cieszę się, że nie zawadza mi to w szafie (bo ciągle przestawiam tą torbę z miejsca na miejsce) no i nadal dokładam to pajacyk, to body, to czapeczka ... (wszystko takie maleńkie) a z drugiej strony żal mi wielu ciuszków (chętnie bym wszystko zachowała) ... w tym wychodziła ze szpitala, a w tym była na urodzinach babci itd. No nic, będzie cieszyć się inna mama (mam nadzieję) bo w końcu po to tylko się tego pozbywam, a nie dla chęci zysku jak na niejednej aukcji.
***
Hanek śpi w ciągu dna już tak mało, że jak już zaśnie to nie wiem za co się zabrać (czytam forum mam, które urodziły w lutym, i uff nie jestem rodzynkiem) ... szczerze to najchętniej położyłabym się koło niej (tak słodko wygląda i oddycha tak spokojnie) ... ach cóż za beztroskie życie takiego maleństwa.

wtorek, 3 sierpnia 2010

Rozterki

Od tygodnia siedzę na necie i medytuję.
Potrzebuję szybko czegoś co pozwoli mi podróżować z Hanką bez użycia wózka.
... No i zaczęły się schody.
Chusty elastyczna czy tkana, a może Mei-tai azjatyckie, albo nosidło ergonomiczne. No i firma (nie mam zamiaru kupować jakiegoś badziewia) ...
Nie miałam kłopotu to go sobie stworzyłam. Mogłabym się tu rozpisywać o tym wszystkim, ale wierzcie mi (te które nigdy nie miały do czynienia) że im dalej w las tym więcej drzew ... a niestety żadne nie daje mi konkretnej odpowiedzi. I tak sobie siedzę i myślę.


A Hanek, Hanek to jest mała atomówka, pełza mi po pokoju. Ani się nie obejrzę jak będzie całe mieszkanie na czworaka zwiedzać (ale ten czas zapiernicza) ... troszkę szkoda, bo znów chciałabym tulić taką drobniutką 3kg iskiereczkę.
Tfu tfu ... Buziaczki.

niedziela, 1 sierpnia 2010

piątek, 30 lipca 2010

Puk, puk...

Jestem, a jakby mnie nie było.
Cisza w domu jak makiem zasiał, nie wiem jak ja egzystowałam jak dziewczyn nie miałam ... myśli, to mam z 1000 na minutę ...

Marzę o jednej takiej. Może się uda, do Tychów mam nie tak daleko (a jak nie to przyślą kurierem) teraz tylko jeszcze w odpowiednim momencie należy zrobić "klik" i będzie moja. A później się będę martwić co z nią zrobić.

Przepraszam, że nie odpisuję na waszych blogach, ale dom mam na głowie (niedziela będzie ciut luźniejsza - postaram się udzielić twórczo).
Buziole.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Ojciec.

Posiadam i niestety tyle w tym temacie. Nie mogę z nim pogadać ani o rzeczach ważnych (ma mnie tylko jedną, a niestety nie wie co się ze mną dzieje, że mam rodzinę, a on dwie wspaniałe wnuczki), ani o tych błahych (że przypaliłam ciasteczka - ale i tak były dobre) ... niestety nasze relacje bardzo się pogorszyły kilka lat temu. Powiedziałam wtedy chyba o jedno słowo za dużo.
...I nastała cisza, początkowo była zbawieniem, było mi wszystko obojętne, później wkradło się zatroskanie i obawa ... a dziś.
Dziś jest pamięć o Jego dzisiejszej (kolejnej) rocznicy urodzin.
Bez życzeń, bez kwiatka, bez dobrego słowa.
Szkoda, że jest tak jak jest.

Cisza.

Dziwne uczucie. Słyszę własne myśli, rzadko jest mi to dane. Paula odstawiona do dziadków, przyjechali, spakowali, zabrali, pojechali ... (może nawet na tydzień) dziwnie mi, mała jednak się cieszy i to jest najważniejsze.

Hania śpi - co ja będę robić ... kurczę,
muszę sobie listę życzeń i postanowień sprawić.
Chyba mi fajnie, coraz lepiej, tak bardzo dobrze (czy aby nie wyrodna matka ze mnie?) ... nie chyba nie, takie odseparowanie na troszkę dobrze nam wszystkim zrobi.

Muszę nadrobić relacje Ja - On.
O tak, to priorytet.

piątek, 23 lipca 2010

Nadal upalnie.

W dzień nie potrafię egzystować - upał nadal każdej z nas daje się we znaki. Dobrze, że mam tą łazienkę pod nosem) co jakiś czas chłodny prysznic orzeźwia nasze ciałka. Paula jakoś przekonała się do wody lecącej ciurkiem po ciele, ale nadal nie toleruje mycia i płukania wody pod prysznicem.

Rolety pół dnia mam zaciągnięte, tak by słońce nie nagrzało nam mieszkania, a i tak w domu temp. dochodzi do 30 st.C ale jest dobrze:-)
Zabawy urządzamy w domu (na dwór wychodzimy o ile już musimy)ostatnio hitem stało się stawianie namiotów między fotelami. Paula robi tam wszystko (to jej domek) nie wiem jak ona wytrzymuje tyle czasu na tak małej przestrzeni, ale sama pamiętam wchodzenie pod stół z kocem (głównie wieczorami) obowiązkowa była latarka - zabawa na kilka dobrych godzin.

2 ząbek Hani jest już na wylocie - lada dzień pokaże nam się kolejna perełeczka.
Początek weekendu zapowiada nam się raczej smętnie, po za jutrzejszym popołudniem:-)

czwartek, 22 lipca 2010

*

Jestem. Jesteśmy.
Chwilowe problemy ustały z nadejściem słoneczka.
Mam nadzieję, że nie powtórzą się ciche dni (a raczej godziny) i te niedomówienia.

Niestety często w moim (naszym) życiu wiele rzeczy rozbija się o kasę. Życie kręci nam się wokół niej, tym za co kupić, czy zapłacić, na co wydać, kiedy oszczędzać itd.
Niestety nadal gonimy ten pieniąc, a on bardzo sprytnie nam ucieka.

Dziewczynki nadal radosne (choć starsza stara się zagarniać jak najwięcej dla siebie - czyżby kolejny bunt? Młodsza ma ostatnio dni i noce bardzo napięte - wyżyna jej się drugi ząbek).

PS. Waga Hani - 7700. Jest co nosić.

piątek, 16 lipca 2010

Ulga.

Słodki i ciepły zapach... deszcz + wiatr...
Nareszcie. Jak mi dobrze.

Hania śpi.
Paula ogląda Przyjaciół.
Luby pojechał po coś miękkiego, niebieskiego... tak się cieszę:)

środa, 14 lipca 2010

Karaiby...

...albo inne ciekawe ciepłe miejsce.
Najlepiej domek z wyjściem na plażę (ale taką prywatną) morze,
ja dziewczynki i ON. Kurczę te marzenia
... a w myślach nutka.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Ta ostatnia niedziela.

...była piękna (w najlepszym wydaniu) jeszcze w sobotę miałam inne plany odnośnie kolejnego dnia, a tu proszę. Luby czasem potrafi mnie zaskoczyć (och tak pozytywnie) ...

Popołudnie spędziliśmy przy grilu. Były szaszłyki (bez patyczków-które nie wiem kiedy i gdzie wyszły), była kiełbaska z przyprawami, były i żubry (nie dwa) małe stadko. Grzecznie, miło i poprawnie do 20,00 ... bo finał ... Obstawiałam tych drugich, jednak pierwsi byli lepsi.

Dziewczyny szalały. Starsza (dzięki uprzejmości sąsiada) dobre kilka godzin urzędowała we wraku samochodu - jak widać - zakazane zawsze smakuje najlepiej. Raj. Przecież i tak nic już tam nie zepsuje, ciężko było ją ściągnąć do domu. Choć grzecznie wróciła, nikt zapewne nie chce widzieć w jakim stanie było ubranie.


Młodsza grzecznie siedziała tam gdzie się ją posadziło (Fisher jak na razie naszym najlepszym przyjacielem), jeszcze miesiąc dwa a sama będzie urzędować w tym piachu (szkoda, że lato będzie już za nami) ... a co tam znajdziemy inną alternatywę. Dziąsła nadal opuchnięte, ale drugiego ząbka ni widu ni słychu (choć słychać ją jakby więcej) pojawiło się rozdrażnienie i ślinotok może związane to wszystko z ząbkowaniem.

Czekamy na kolejną upalną niedzielę i powtórkę z rozrywki, niech ta nie pozostanie pierwszą i ostatnią.

Cudnie.

Takiej niedzieli jeszcze nie było. Już o 9 rano byliśmy w drodze nad jeziorko. Po raz pierwszy po za domem w większym gronie, gdyż zabraliśmy Wujka K. Było bardzo miło. Kocyk pod drzewami, miły wiaterek od strony wody, ciepło, bardzo ciepło.


Paulina najchętniej siedziała by cały dzień w wodzie. Obawiałam się jednak poparzenia słonecznego, więc dozowaliśmy jej wrażenia na kilka tur. Nad samą wodą nie byłam - zbyt wielki tłum, Hania jeszcze nie jest na tyle stabilna by z nią po wodzie brodzić, tym bardziej, że nikt tu nie uważa na takie maleństwa. Wokół pełno rozstawionych grilów, pikniki na całego, ludzie z psami (po co takie wielkie bydle zabierać ze sobą i wiązać do drzewa) ujadało to, to tylko. Szkoda słów, nie narzekam, bo było idealnie. Dobrze, że wujcio obfotografował chrześnicę, będzie pamiątka:)

Wróciliśmy szybko bo już na Kubicę (szkoda, że bolid spaprał sprawę) ... ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Grilowanie i u nas było, a co...

czwartek, 8 lipca 2010

One dwie :-)

Można je zobaczyć o TU

środa, 7 lipca 2010

Śmieciarz.

Och jak żałuję (naprawdę bardzo mocno), że nie jestem śmieciarzem.
Znosiłabym do domu wszystko (prawie wszystko) co ludzie wyrzucają....

A dziś miałam niesamowitą okazję być w posiadaniu starego lustra (najprawdopodobniej do łazienki) może pochodziło z jakiejś toaletki bo nietypowo ścięte, ale i tak piękne rzeźbione i niestety zbyt masywne bym mogła je targać, a byłam z dziećmi. Jaki chaos panuje w mej głowie, już widzę gdzie by wisiało (oczywiście po renowacji) ale i tak wszystko co staroniemieckie (na odwrocie jakieś pięknie pisane zdania - może etykieta zakładu w którym było produkowane?)
No jak ja teraz żałuję, to wiem ja tylko ja.

A na koniec początek rozpier..... w remontowanym mieszkanku.

wtorek, 6 lipca 2010

A ja rosnę i....


Chmurnie za oknem więc mamy dziś domowe prace ręczne.
W ruch poszła plastelina,kredki, oraz spadające małpki i sznurkowe wiązałki (o tym może jutro) ...
Paula osiągnęła pułap 90 cm.
...
W pracy zerwany stary parkiet oraz powstała wielka dziura z jednego pomieszczenia do drugiego.

Dzieje się, dzieje.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Relacja

Napisałam takiego pięknego posta i...., że tak napiszę dupa. Nie wyświetlił się, na dodatek nie zapisał i jakoś tak skasował, jak pech to pech.

Piękna słoneczna pogoda umiliła nam bardzo urodzinowy pobyt na imprezie pod jabłoneczką. Dziewczynki na dworze czują się jak rybki w wodzie. Dwudniowe świętowanie jak zwykle za szybko się skończyło, bardzo żałujemy (chyba wszyscy), że podobnych okazji do wspólnie spędzonego czasu każdemu nam brakuje. Jakoś tak się już utarło, że każdy goni za swoim i nie patrzy na boki, a szkoda...




Dziś (nareszcie) rozpoczął się remont u syna pana W.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a klient będzie zadowolony z postępów (to mam taką cichą nadzieję) że posypią nam się kolejne zamówienia.
Zmykam do pichcenia:)

sobota, 3 lipca 2010

Weekendowo pozadomowo.

Dziś (naste) urodzinki mojej kochanej babci. Popołudniu rodzinką spotykamy się na działce, by wspólnie świętować. Pogoda wyśmienita, mam nadzieję, że utrzyma się tak przez cały weekend, gdyż mamy w planie zostać u dziadków aż do niedzieli. Może uda mi się zrobić kilka zadowalających fotek, działeczka o tej porze roku obfituje w piękne widoczki, choć po tegorocznych ulewach wiele krzewów nie obrodziło w piękne kwiaty.
4 lipca wybory - idę - mam nadzieję, że wygra pan K....i. To moje trzecie świadome wybory głowy państwa ... Och oby tym razem wyszło na moje:)
I na koniec.
Miało być video ze wspólnej zabawy (ale chyba za duże rozmiary mi się tworzą) ...
Będą moje małe śpiochy.

czwartek, 1 lipca 2010

5 miesięcy.


Jak ten czas leci. Nasza mała solenizantka rośnie nam w zastraszającym tempie, uczy się błyskawicznie nowych umiejętności. Potrafi nieźle przewracać się z plecków na brzuszek, sprawnie łapie grzechotki, smoczkiem tak manewruje, że zawsze trafi nim odpowiednio do buzi. Pięknie zajada łyżeczką marchewkę, ziemniaczka a od dziś dochodzi mięsko, nie grymasi przy tym, a wręcz przeciwnie domaga się więcej i więcej. Niestety nie wiem ile obecnie waży, ale ubranka zakładamy już na 74-80 w zależności od firmy, wszystkie maleństwa idą w odstawkę, a wielu rzeczy nawet nie zdążyła raz założyć. Nadal niepewnie czuje się w wodzie, niby lubi kąpiele, ale zawsze leży w wanience z dużą rezerwą i niepewnością w oczach, może jak już będzie siedzieć, kąpiel stanie się większą przyjemnością. Gaworzy pięknie przy tym plując, czasem patrzy na mnie gdy wypowiadam jakieś słowo tak jakby je kodowała, ciekawe co sobie takie dziecko myśli...
Zasypia sama (w większości przypadków) bez problemu we własnym łóżeczku i na brzuszku, uwielbia tę pozycję, potrafi tak spać całą drzemkę, lub jeśli zasypia na pleckach to po jakimś czasie i tak wraca do pozycji brzuszkowej. Lubi podróże wsiadając do auta zasypia po 5 min. przejażdżki w w wózku ją fascynują lubi patrzeć na drzewa, budynki, nie lubi ostrego słońca zawsze na nie kicha :) Pierwszy ząbek już jest, kolejne pchają się do wyjścia, gdyby nie żel i nurofen pewnie bardzo by cierpiała. Po za tym mam bardzo pogodne dziecko, nie płacze (chyba że coś boli) uśmiecha się do wszystkiego, w głos raczej do taty, który nie wiem jak to robi ale zawsze potrafi doprowadzić ją do rechotu.

wtorek, 29 czerwca 2010

I co z tego, że ...

Wstałam. Aby nie było, że leniuchuję i inni muszą zrywać się o świcie (ja mam pobudki o 1 i 4) nawet nastawiłam sobie budzik, choć nie był potrzebny ... Hanka z przemiłym uśmiechem na ustach już po 5 miała dość spania.
Ambitne plany miałam na dziś, miałam bo jeśli ma się dzieci mienie odchodzi na dalszy plan. Staram się więc pogodzić wszystko i wszystkich. Od rana ogarniam dom, wczoraj miałam lenia (to chyba przez tą pogodę) ... oczywiście kosz z praniem przebiera - dziewczyny chyba wystawiają mnie i pralkę na próbę,
z jaką częstotliwością potrafimy współpracować.
"Częstotliwość określa liczbę cykli zjawiska okresowego występujących w jednostce czasu.
W
układzie SI jednostką częstotliwości jest herc (Hz)"
... fizyka się kłania brr.

Więc co z tego, że planów multum, jeśli ich realizacji brak. Niestety nie tylko na polu dom mnożą się problemy. W pracy ostatnimi czasy również jakaś recesja niestety. Ambitna realizacja remontu mieszkania klienta odwleka nam się w nieskończoność. Niestety nikt za 2 koła nie chce pracować, a kafelkarz do łazienki potrzebny (jakby to ująć) na gwałt.
Doszedł nam jeszcze wydatek wymiany łożysk w samochodzie, niestety grat nam się sypie i jak skarbonka łapie każdą kwotę - niestety pomalutku znów będzie trzeba pomyśleć o wymianie sprzętu, bo to coś już długo nie pociągnie.
Oby lipiec był (...) no tfu, tfu, nie chciałabym zapeszać.
Buziaki*

poniedziałek, 28 czerwca 2010

27 czerwca 2010

Nasz problem z komputerem trwał ponad trzy dni, na szczęście dziś rano Luby zdołał opanować sytuację. Potraciłam jednak wszystkie kontakty i zapisane stronki wrr.

Wstałam dziś po 7, ale do teraz oczy mi się kleją i zajęcia nie potrafię sobie znaleźć. Patrzę na pozostałości po wczorajszym Dniu ... Mufinki ... mmm ... te bananowe najwspanialsze ...
Dziękuję M :*

Wczorajszy bardzo ważny dzień dla naszej Hani minął mi zaskakująco szybko.
Mała wytrzymała grzecznie całą uroczystość w kościele, tatuś też wytrzymał, nie straszne mu były wszelkie wygibasy różowej damy oraz podgryzanie palca,
co zaowocowało taram, taram, taram, małą szpileczką.
Mamy pierwszy ząbek - prawa dolna jedyneczka :)

Za oknem dziś buro,
a wczoraj była cudowna słoneczna letnia pogoda.
Nie wiem jak to się stało, ale wszystko co sobie zaplanowałam i o co pocichutku tam w serduchu prosiłam, spełniło się w 100%.
Takie dni jak wczorajszy chciałabym by zdarzały się każdemu każdego dnia.
Buziaki:*

piątek, 25 czerwca 2010

9 lat minęło jak jedeń dzień.

Jak tak patrzę na tą datę, to jakoś tak staro się czuję.
Mamy za sobą lata lepsze i gorsze ... Prawdę powiedziawszy z roku na rok jestem mniej wylewna i nie potrafię tego wszystkiego ładnie ubrać w słowa ... ale wiem (oboje wiemy) że gdyby nie ten wyjazd do Brennej i miłość do Metalliki pewnie by Nas tu i teraz nie było.
:*

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Dzieje się.

Weekend nam minął troszkę tak jakby na wariackich papierach, bo staramy się (Luby się stara) stworzyć ekipę na remont mieszkania. A że inwertor to kasiasta i bardzo wymagająca osoba, musimy przedstawić niezły i satysfakcjonujący go cenowo kosztorys pracy. Dziś dogrywamy ostatnie szczegóły i praca się zacznie. Uff jak dobrze, bo kasa ze sprzedaży w sklepiku w tym miesiącu na granicy wielkiego "B".


Praca wre także i w domku. W łazience pojawiła się nareszcie szafeczka pod umywalkę, w końcu jakoś uporządkuję sobie rzeczy, bo jak na razie wszystko stoi na wierzchu co mnie niezmiernie denerwuje.

A dziewczynki jak zwykle kochane do granic możliwości.

czwartek, 17 czerwca 2010

To coś.

-Czego tu szukasz?
-Czegoś. Jak znajdę to Ci powiem.


środa, 16 czerwca 2010

O Hance :)

Hanka nam się rozszalała. Noc mieliśmy niestety nieprzespaną, maleńka spała z nami, jednak czuwaliśmy nad nią na przemian, wszystko najprawdopodobniej z powodu wyżynających się ząbków. Spulchnione dziąsełka, ciągły ślinotok, rozdrażnienie, brak apetytu to teraz codzienność naszej Haneczki. Już nie pamiętam kiedy Pauli wyżynały się ząbki, ale na pewno później, dużo później. Przy Hani wydaje mi się, że wszystko następuje po sobie jakby szybciej i intensywniej.
Doszła nam już jakiś czas temu nowa umiejętność, mianowicie przekręcanie się na brzuszek. Początkowo tylko w jedną stronę (na prawo) można ją było obłożyć poduszkami i mała grzecznie leżała. Ostatnio jednak ćwiczy coraz wytrwalej i z łatwością dwu sekundową obraca się raz z jednego, raz z drugiego boczku. Teraz ma manię leżenia na brzuszku, nawet spać tak uwielbia, porównując ją ze starszą, to są jak dwa oddzielne bieguny.Ciągle czytam o zachowaniach dzieci urodzonych w tym samym miesiącu, dziewczyny czasem przesadzają z dbałością o swoje pociechy, ale to chyba przypadłość pierworódek, które zwykle martwią się każdym kichnięciem, brzydką kupką, czy karmieniem co trzy godziny.
Najbardziej przeraża mnie ten zbyt szybko upływający czas. Gdy byłam w ciąży pragnęłam szybkiego rozwiązania, odliczałam miesiące i dni. Teraz marzę o wstrzymaniu czasu, moje maleństwo rośnie w zastraszającym tempie. Co dzień pokazuje nam jak ładnie potrafi się uczyć, przyswaja nowe umiejętności i pięknie i zdrowo się chowa (co chyba najważniejsze) ...

poniedziałek, 14 czerwca 2010

No i po imprezie.

Przyjęcie urodzinowe minęło nam wyjątkowo szybko. Ani się nie obejrzałam a po kolei wszyscy opuszczali nasze cztery kąty. Nauczka na przyszłość - zacząć wszystko minimum godzinkę wcześniej.
Oto zamówiony torcik jeszcze przed podaniem.
Rok temu kompletnie zapomniałam o fotkach z urodzin małej, w tym roku obiecałam sobie, że drugi raz tego samego błędu już nie popełnię.

Paulinka dostała śliczne prezenty, tu nurkuje w poszukiwaniu czegoś cennego na dnie torby.


W niedzielę zrobiliśmy Jej kolejny prezent i wybraliśmy się na małą wycieczkę.




Najmilej wspominała największą z atrakcji,
mimo pierwszej nieudanej próby zjazdu i lądowaniu na twarzy.




Mogę z czystym sumieniem przyznać, że ten weekend należał do bardzo udanych.
Buziaki.

czwartek, 10 czerwca 2010

Czas ucieka.

Do imprezy urodzinowej pozostało już niewiele czasu, a ja nadal nie wiem co mam serwować.
Jak na razie (co najważniejsze) zamówiłam torcik - odbiór w sobotę a Paula trąbi mi na około,
że już chce te świeczki dmuchać. Cierpliwości dziecko, cierpliwości.

Wczorajsze zakupy - udane, choć nie kupiliśmy tego co pierwotnie planowaliśmy.
Niestety hulajnoga jaką wymarzyła sobie mama była zrobiona z (jak to określić) badziewnego materiału, więc postawiliśmy na zabawki. Wujcio się wykosztował, chrześnica najważniejsza.

Dziś odwiedziła nas Chrzestna Hani bardzo miłe przedpołudnie nam się wyklarowało. Dom jakoś ostatnimi czasy ciągle ktoś nawiedza i dobrze, bo dziewczyny bardzo lubią towarzystwo a sama mama i wieczorowy tatuś im już nie wystarczają.
Od słowa do słowa i umówiłyśmy się na kolejne pogaduchy tym razem połączone z zabawą w Fikolandzie, grzech się przyznać, ale jeszcze nas tam nie było.

środa, 9 czerwca 2010

Fotek brak :(

Coś szwankuje mi aparat a mania robienia zdjęć mnie ogarnęła
(kurczę czy ten chochlik nie może się od nas odczepić... wrr)
Dziewczyny śpią o dziwo, dzięki temu mam chwilkę wolnego.
Pranie nastawione, obiad ugotowany... weny do pisania brak.

Hanka rośnie jak na drożdżach, pozycja leżenia na brzuszku najbardziej ją satysfakcjonuje i mało tego, potrafi nieźle się nagimnastykować a cel swój osiągnie. Oglądanie świata jest bardzo pasjonujące - za nic w świecie nie chce leżeć w pozycji horyzontalnej - a po ostatniej 4 dniowej wizycie u dziadków, Mała polubiła noszenie. Babcia uwielbia rozpieszczać wnuki, no i dziecko załapało co należy zrobić by znaleźć się na rękach.

Teraz mam nie lada kłopot z oduczaniem.
Kolejna tak długa wizyta odwołana (dziecko musi wiedzieć kto tu rządzi)
Popołudniowy najazd na sklepy z zabawkami
(coś tej solenizantce należy sprawić)...
Buźka.

wtorek, 8 czerwca 2010

Urodzinowo.

Trzecie urodzinki mojej Pauli.
Nawet nie wiem kiedy te latka minęły.
Moja dziewczyna jest bardzo samodzielna,
odpowiedzialna i chętna do pomocy.
Przywitałam ją dziś wielkim całusem
i kanapkami z nutellą w kształcie serduszek.
Impreza urodzinowa dopiero w weekend.


poniedziałek, 31 maja 2010

Festyn z Okazji Dnia Dziecka (foto relacja)

Byliśmy wczoraj na festynie zorganizowanym
z Okazji Dnia Dziecka.
Były śpiewy, tańce, pokazy straży pożarnej i policji oraz bajki na scenie... niestety przerywane co chwila z powodu złej aury.

Paula wypatrzyła sobie balon z Myszką Mini...
Później było malowanie twarzy. Kolejka do pani ogromniasta,
dziecię moje dzielne czekało na swoją kolej.

Tu przerwa na małe co nieco...

W tym samym czasie Hania...

Tu twarde negocjacje co ma znaleźć się na buźce...
Najpierw miała być żyrafa, później dinozaur
(co za wyzwanie dla malarki)
No to malujemy wiosenne kwiatuszki...
Kolejny etap...
Na koniec serduszko...
Jeszcze tylko wata cukrowa...
I wracamy do domku.
Jak na nasz pierwszy raz - było bardzo miło.
Hania drodze powrotnej zrobiła ogromniastą kupę, więc wszystko (prócz pogody) nam wyszło.
Bardzo się rodzice napalili.
Szukam na necie kolejnych imprez.
(19 czerwca)
Już nie mogę się doczekać.