poniedziałek, 12 lipca 2010

Ta ostatnia niedziela.

...była piękna (w najlepszym wydaniu) jeszcze w sobotę miałam inne plany odnośnie kolejnego dnia, a tu proszę. Luby czasem potrafi mnie zaskoczyć (och tak pozytywnie) ...

Popołudnie spędziliśmy przy grilu. Były szaszłyki (bez patyczków-które nie wiem kiedy i gdzie wyszły), była kiełbaska z przyprawami, były i żubry (nie dwa) małe stadko. Grzecznie, miło i poprawnie do 20,00 ... bo finał ... Obstawiałam tych drugich, jednak pierwsi byli lepsi.

Dziewczyny szalały. Starsza (dzięki uprzejmości sąsiada) dobre kilka godzin urzędowała we wraku samochodu - jak widać - zakazane zawsze smakuje najlepiej. Raj. Przecież i tak nic już tam nie zepsuje, ciężko było ją ściągnąć do domu. Choć grzecznie wróciła, nikt zapewne nie chce widzieć w jakim stanie było ubranie.


Młodsza grzecznie siedziała tam gdzie się ją posadziło (Fisher jak na razie naszym najlepszym przyjacielem), jeszcze miesiąc dwa a sama będzie urzędować w tym piachu (szkoda, że lato będzie już za nami) ... a co tam znajdziemy inną alternatywę. Dziąsła nadal opuchnięte, ale drugiego ząbka ni widu ni słychu (choć słychać ją jakby więcej) pojawiło się rozdrażnienie i ślinotok może związane to wszystko z ząbkowaniem.

Czekamy na kolejną upalną niedzielę i powtórkę z rozrywki, niech ta nie pozostanie pierwszą i ostatnią.

4 komentarze:

Marlena pisze...

u nas Fisher dzielnie służył aż do 2 lat, był lekiem na całe zło świata ;))) życzę Wam więcej takich dni, odpoczynku i relaksu bo wiem jak bardzo jest on potrzebny każdej mamie...całusy przesyłam

Goja pisze...

Przy starszej nie mieliśmy takich cacuszek jak choćby bujaczek. A teraz wydaje mi się, że bez niego jak bez ręki. :*

Dag pisze...

Brude dziecko = Szczęśliwe dziecko :-)

Dag pisze...

Z Hanki widać bardzo pogodne dziecko - piękny uśmiech :-)))